Recenzja płytowa, czyli aksamitne, pastelowe „Oratorium Bożonarodzeniowe” w krwistoczerwonej okładce

Johann Sebastian Bach „Christmas Oratorio” (BWV 248)
Johannette Zomer: sopran,
Annette Markert: alt,
Gerd Türk: tenor,
Peter Harvey: bas
The Netherlands Bach Society
Dyr.: Jos van Veldhoven
Wydanie: Channel Classics CCS S.A. 20103
Nagranie: Centrum Muzyczne Fritsa Philipsa, Eindhoven, grudzień 2002
Czas nagrania: 145’16”
Okładka: Ciemna czerwień pudełka, pokrytego atłasem (?), czy innym, miękkim materiałem, do tego „drewniana” bladość książeczki – Channel Classics wreszcie wydało coś ładnie!
Uwaga: najładniej wydana płyta jaką w życiu widziałem. Do krwisto-czerwonego pudełka, pokrytego materiałem, kolorowej książeczki w twardych okładkach należy dodać dwie płyty SACD.
Sponsorzy: Fortis, Philips, NMB-HELLER, K.F.Hein

Pierwsze moje reakcje na to nagranie były umiarkowane. Owszem – płyta pięknie wydana, tylko zawiązać wstążeczkę, a będzie z niej śliczny prezent pod choinkę. Zwłaszcza, gdy nie zerkamy do środka. W książeczce zaprezentowano bowiem wiele dzieł sztuki poświęconych Bożemu Narodzeniu, z Muzeum Catherijneconvent w Utrechcie. Obrazki są kolorowe, liczne i kształcące, ale bardzo niespójne jeśli chodzi o styl – tak jakby ktoś włożył sporo wysiłku w uzyskanie dobrej jakości reprodukcji i dobry papier, ale zapomniał o przygotowaniu odpowiedniego układu. Style się mieszają obok siebie, zarówno w książeczce, jak i w kartoniku z płytami. Podobne wątpliwości może budzić „kodowanie języków” kolorami. Nagłówki, tytuły w danych językach, są konsekwentnie oznaczane tymi samymi kolorami w całej książeczce. I tak angielski jest niebieski, holenderski – żółto-brązowy (aluzje do złota?), niemiecki – czerwony, a francuski – zielony. Ten pomysł ma swój sens, ułatwiając nieco lokalizowanie tekstów w danym języku, niektóre strony wydają się jednak aż prosić o kolory lepiej dobrane do kontekstu, zwłaszcza kontekstu dzieł – zbytnia pstrokatość szkodzi.

Mogę narzekać na to, że jakby zabrakło kogoś odpowiedzialnego za oprawę plastyczną. Na płycie co prawda znajdujemy nazwisko osoby odpowiedzialnej za design – Ad van der Kouwe (z firmy Manifesta w Rotterdamie), jednak całość przypomina bardzo staranną i elegancką, ale mimo wszystko„amatorszczyznę”.

Przyznaję, że właśnie takie piękne wydanie zachęciło mnie do tego nagrania. Chciałem mieć coś tak efektownego na swojej półce, co wraz z pragnieniem porównania van Veldhovena z innymi, znanymi mi nagraniami, przeważyło szalę. A co było na drugiej szalce? Otóż oprócz ceny, było na niej przekonanie, że nagrań „Oratorium Bożonarodzeniowego” na rynku, a nawet na mojej własnej półce, jest już i tak za wiele. W dodatku pierwsze przesłuchania, choć ujawniające znakomitą inżynierię dźwięku (nawet nie posiadając odtwarzacza SACD, mogę docenić wyjątkową staranność nagrania), nie rzucały mnie na kolana. Wydawało się, że pozycje nagrań Gardinera, czy Suzukiego, pozostają niezagrożone, przez nową realizację van Veldhovena.

Do potrzeb recenzenckich zmusiłem się jednak do bliższego przyjrzenia się nagraniom. I z godziny na godzinę, van Veldhoven w moich oczach, czy uszach, rósł. W pierwszych taktach, stał zresztą od początku dobrze, bo właśnie stare, nieco barbarzyńskie, ale przy tym bardzo radosne kotły w „Jauchzet, frohlocket”, dużo zyskiwały dzięki dobrej inżynierii dźwięku. Co prawda van Veldhoven mógł bardziej podkreślić trąbki, mógł też bez straty dla jakości, to wszystko nieco wygładzić (jak Gardiner, czy Schreier, choć Schreierowi na współczesnych instrumentach było prościej), ale i tak wypadł tu bardzo dobrze. Dalej wykonanie zdaje się gładko płynąć, przejścia pomiędzy kolejnymi numerami są niemal płynne, pewne przerwy następują dopiero między kantatami. Tempa dość klasyczne, dla wykonawców z kręgu „wykonań poinformowanych historycznie” (różnice między czasami nagrań Oratorium przez van Veldhovena, i Suzukiego nie przekraczają pół minuty). Nagranie wnosi swoiste ciepło i miękkość kojarzone z Bożym Narodzeniem, co zresztą jest umiarkowaną zaletą; bo były takie chwile, że ten jednostajnie pastoralny charakter kantat, zaczynał mnie nudzić. Tu właśnie pomogły porównania z innymi nagraniami, wskazującymi, że z van Veldhovenem jest wszystko w porządku – oddaje on bowiem wszystko to co ma oddać, a wykonanie traci świąteczną miękkość, wszędzie tam gdzie Jan Sebastian Bach to przewidywał. Pewne problemy wynikały również z tego, że Van Veldhoven prowadzi Oratorium w manierze „barokowej”, to znaczy z wyrównanymi wszystkimi głosami. Po moich ostatnich muzycznych wycieczkach w przeszłość, dowartościowujących tkwiącego we mnie barbarzyńcę (na przykład dzięki „Bache, bene venies” z „oryginalnej” Carminy Burany), powrót do wyrafinowanej kultury muzycznej baroku, nie był taki prosty. U van Veldhovena trudno wyodrębnić jest najważniejszy głos, bo wszyscy są równi – na przykład w duecie „Herr, dein Mitleid” (z Kantaty na Trzeci Dzień Świąt), flet, continuo, oraz sopran i bas, są równie istotne. Przyjęcie takiej postawy oznacza, wzrost znaczenia continua, które jest prowadzone bardzo inteligentnie. Na uwagę może zasługiwać podkreślenie roli klawesynu w basso continuo, który pojawia się w szybszych fragmentach, oraz w recytatywach Ewangelisty. Ten ostatni pomysł jest bardzo oryginalny, ale wydaje się dobry. Na pewno dodaje temu nagraniu charakteru, który jak najbardziej mieści się w Bożonarodzeniowym nastroju.

Przyjrzyjmy się jednak dokładniej wykonawcom:

Johannette Zomer: sopran. Głos dość ciężki, nieco operowy. Zawsze wydawało mi się, że do Bacha lepiej pasują głosy lżejsze, jak na przykład Nancy Argenta, w partii sopranu z Oratorium Bożonarodzeniowego (u Gardinera). Tu jednak porównanie z nagraniami Gardinera, Schreiera i Suzukiego, pozwoliło na pewne przewartościowania, i na przyznanie van Veldhovenowi racji w wyborze artystki. Pani Zomer dysponuje sopranem bardzo jasnym i pięknym, jej interpretacje bardzo mi się podobały, nawet jeśli jak na muzykę barokową była zbyt operowa i nadużywała vibrata. Klasyczny przykład jej umiejętności, to słynna aria z echem, z Kantaty na Nowy Rok – „Flößt mein Heiland”, to jedno z najpiękniejszych wykonań tej arii jakie znam, a może i najpiękniejsze.

Bardzo ważnym głosem w Oratorium Bożonarodzeniowym jest alt. W tym nagraniu śpiewa tę partię Annette Markert. I mam tu chyba największe problemy z oceną. Głos znowu ciężki, niezbyt pięknie brzmiący, ale tu z pogoni za lekkością wyleczył mnie Yoshikazu Mera (u Suzukiego) – pokazał on wszystko co się da. Dalej pójść już nie można. I tego było dla mnie za mało… Więc znowu przeprosiłem się z głosami bardziej operowymi, romantycznymi wręcz, no i głosami kobiecymi (zdecydowanie partii altu w Oratorium Bożonarodzeniowym nie powinni śpiewać kontratenorzy, to nie opera barokowa, a jedynie forma przedstawienia religijno-matczynych uczuć w stosunku do nowo narodzonego Jezusa). Mimo tych przeprosin pani Markert wypadła chyba najsłabiej z całej obsady wokalnej. Jej interpretacje były mało wyraziste, a głos niezbyt piękny.

Van Veldhoven zatrudnił do śpiewania partii tenora doświadczonego Gerda Türka (śpiewa też partię tenora w Oratorium Bożonarodzeniowym u Suzukiego). Bardzo podoba mi się w roli Ewangelisty, wyjątkowo śpiewnego, i nie posuwającego się do żadnych szczególnych ekstrawagancji. Znowu przypomnienie, że Oratorium Bożonarodzeniowe, to cykl kantat sakralnych, wykorzystywanych podczas świątecznej liturgii, a nie opera. Arie tenora zostały wykonane dobrze, choć pozostawiały we mnie pewne uczucie niedosytu, zbyt niewiele wykraczając poza to co jest po prostu bardzo dobrym wykonaniem. Partia tenora, wypadła dla mnie o oczko niżej, niż znakomity sopran. Ale muszę też szczerze dodać, że trudno by mi było typować lepszego wykonawcę tej roli, ani Hans Peter Blochowitz u Gardinera; ani tenże sam Gerd Türk u Suzukiego, nie wykazywali się większą klasą wykonawczą.

Kwartet solistów uzupełniał bas – Peter Harvey. W końcowym podsumowaniu typowałbym podobnie jak tenora. Czasem co prawda wydawało mi się, że Peter Kooy, śpiewający tę samą partię u Suzukiego bywa lepszy, ale… tylko czasem. Na pewno pozytywnym zaskoczeniem dla mnie były recytatywy basu, zwłaszcza gdy śpiewa on rolę Heroda. Ale nie mogę też basowi niczego zarzucić, za sposób w jaki wykonuje swoje arie.

The Netherlands Bach Society – brawa! Zacznę może od chóru. Otóż niby bywają lepsze chóry, wyraziściej ukazujące polifonię, ale przecież nie chodzi tylko o samą polifonię, a przede wszystkim o umiejętność oddawania treści, oraz o brzmienie. Brzmienia mi się podobały, bardzo ładne soprany zasługują na podkreślenie. A jeśli chodzi o treść, to było jeszcze lepiej! Chorałów tak dobrze wykonanych, z wyczuciem, zindywidualizowanych, to jeszcze w Oratorium Bożonarodzeniowym nie słyszałem (ale przyznaję, że do kilku nagrań nie zdołałem powrócić…). Na przykład u Gardinera, dowolny chorał można by wyciąć i wstawić do którejś z Pasji. Chorał można będzie rozpoznać po treści (zwłaszcza jak ktoś zna niemiecki), ale nie po stylu wykonawczym. Podobnie zaskakująco mało uwagi przywiązują do chorałów Masaaki Suzuki i Peter Schreier. To ostatnie mnie dziwi, bo Schreier wydaje się być wyjątkowo bliski niemieckiej tradycji.

A teraz orkiestra, i znowu brawa. Bardzo piękne oboje (Martin Stadler, Peter Frankenberg, Alayne Leslie, Molly Marsh), dobre smyczki, niezłe flety (Marten Root, Doretthe Janssens). Trochę się trąbki gubią, ale za to kotły zasługują na wyjątkową pochwałę. Oczywiście to wszystko jest już normą w dzisiejszych nagraniach, ale taka Sinfonia, rozpoczynająca Kantatę na Drugi Dzień Świąt? Co prawda początek nie wydawał mi się szczególny, nawet może bardziej nijaki niż u konkurencji. Ale z taktu na takt, właśnie ta Sinfonii stawała się coraz bogatsza, w tym nagraniu. To wszystko dlatego, że van Veldhoven, wciąż pamiętając o pastoralnym charakterze dzieła, nie zapomniał o swojej barokowości – uzupełniające się głosy, sprawiały wrażenie dużego bogactwa. Oczywiście zrozumiem tych, którzy wybiorą tu konkurencję…

Continuo, to jak już wspomniałem ważny aspekt tego nagrania. Bardzo istotny jest tu klawesyn, który zdobi swoimi srebrzystymi dźwiękami niektóre arie, chóry i recytatywy (Ewangelisty), niczym świąteczne błyskotki zdobiące choinkę. Co prawda niekoniecznie jest to szczególnie pozytywne porównanie, może więc podkreślę, że pomysł na wykorzystanie klawesynu mi się podobał. Sam klawesyn już mniej. Siebe Henstra grał twardo, bez polotu, bez wirtuozerii i wdzięku. Może to też wina instrumentu? Największą ozdobą continua była wiolonczela, na przykład na początku recytatywu „Und sie kamen eilend” z Kantaty na Trzeci Dzień Świąt. W continuo czasami pojawiały się też organy (Leo van Doeselaar), dobre ale pozostawiające pewien niedosyt.

Muszę więc przyznać, że to nagranie wyróżniające się, jedno z najlepszych mi znanych. Wyraźnie lepsze od Gardinera, któremu zabrakło nie tylko wyczucia ducha Bożego Narodzenia. Porównanie z Suzukim już nie jest takie jednoznaczne, ale van Veldhoven może z nim bez wstydu rywalizować. Zalet jednak nie wystarcza na porównanie z realizacją Petera Schreiera, nawet jeśli bliżej mi do wielu solistów, orkiestry i chóru u van Veldhovena, to Schreierowi pozostaje jeden wielki atut – jego wyraziste prowadzenie utworu, na którym to tle, dość jednoznaczny, sielski i pastelowy van Veldhoven, może wydawać się chwilami nudny.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Creative Commons Attribution-ShareAlike 3.0 License