Marek Krajewski "Widma w mieście Breslau"

Chętnie czytam wrocławskie, mroczne kryminały Marka Krajewskiego. Chętnie, choć to niezupełnie mój styl. Wolę więcej humoru, a mniej mroku, więcej pola dla 'dedukcji' czytelnika, a mniej dla zachwytów nad stylem autora (przynajmniej w kryminale). Ale przez ten styl i odtworzony dawny Wrocław mam poczucie lektury solidnej literatury. Nie aż genialnej, ale już solidnej — by precyzyjnie określić swoje podejście do tych powieści.

"Widma w mieście Breslau" — to jeszcze rok 1919, więc czytam trochę w niewłaściwej kolejności, skoro wcześniej przeczytałem Koniec świata..., czy Festung Breslau. I trochę szkoda, bo inaczej rozumiałbym tamte powieści znając tę…

Jedno co mnie irytuje u Krajewskiego — to lubowanie się w wątkach nadnaturalnych. Nawet jeśli tutaj są one dyskusyjne (a 'przeciwnik' naszego Mocka w gruncie rzeczy jest nie tylko fanatyczny, ale i zwyczajnie głupi, bo mógłby dojść szybciej i łatwiej do oczekiwanych rezultatów inną drogą) i można je tłumaczyć na różne sposoby. Zdecydowanie, jako empiryk, nie rozumiem słabości do nadnaturalności.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Creative Commons Attribution-ShareAlike 3.0 License